1 777 razy czytano

Kill the Devil Hill

Biegów na skocznie jest na świecie kilka. W Polsce jest tylko jeden. Bieg na skocznie dodatkowo z przeprawą wodną jest tylko jeden na świecie. Ma on miejsce w Karpaczu na skocznię Orlinek K-85, której rekordzistą w jej pierwotnym przeznaczeniu jest Adam Małysz skokiem na odległość 94,5m.

29 sierpnia 2015 odbyła się druga edycja tej imprezy, w której bieg ukończyło 100 uczestników. Bieg polegał na pokonaniu trasy składającej się z 4 etapów. Po starcie zawodników czekał 50 metrowy zbieg o nachyleniu ok. 20stopni, 50m przeprawa wodna przez jeziorko (woda ze strumyka, który tam wpływał nie była podgrzewana) o głębokości maksymalnej ok 3m. Po wyjściu z wody 140m podbieg po trawiastym zeskoku skoczni o koncie nachylenia 32stopnie i na koniec 60m podbieg po rozbiegu skoczni o jeszcze większym koncie nachylenia.

Organizatorzy reklamują zawody jako „najbardziej hardcorowy sprint w Polsce” i nie przesadzają z tym stwierdzeniem, dodam do tego, co mówi ludzie tam będący -telewizja kłamie- ten podbieg na żywo wygląda jeszcze ciężej.

Wyzwanie podjąłem wraz z kolegą treningowym Pawłem Gwiazdoniem tegorocznym brązowym medalistą MP na 400m ppł (cała męska część naszej grupy treningowej „żużel team”).

Do Karpacza przyjechaliśmy dzień wcześniej by przenocować i na spokojnie rano dotrzeć na skocznię. Rano gdy tam dotarliśmy i zobaczyliśmy to miejsce na własne oczy uświadomiliśmy sobie pierwszy raz w co się wpakowaliśmy.

Zawody rozpoczęły się w samo południe. Obaj z kolegą wystartowaliśmy w pierwszym męskim biegu eliminacyjnym. Był to jeden z dwóch najszybszych biegów. Dałem w nim z siebie wszystko i całkiem się wyprułem (te refleksje przychodzą po czasie) Po wyjściu z wody prowadziłem i nie oddałem go aż do końca lecz 2 i 3 zawodnik w tym biegu (Piotr Łobodziński zwycięzca tegoroczny i pierwszej edycji, mistrz Polski w biegach po schodach) i 3zawodnik (Kuba Nakielski- zwycięzca biegu 3x śnieżka=Mont Blank, w finale drugi) doświadczeni ubiegłym rokiem troszkę oszczędzali siły. Mój czas na mecie wyniósł 3min i 40sek. Do finałowego biegu kwalifikowało się 25 najlepszych. Minimum czasowe wyniosło 4min i 26sek. Obaj wraz z kolegą dostaliśmy się do finału. Mój wynik był 4 czasem eliminacji a kolega zakwalifikował się z 24czasem. Po pierwszym biegu z zamiast dochodzić do siebie z moim samopoczuciem wcale nie było lepiej. Na początku duże zakwaszenie mięśni. Porównując do najcięższego biegu sprinterskiego mniejsze niż po 400m bo mniejsza intensywność i prawie mogłem wstać. Jednak zdecydowanie dłuższy czas trwania wysiłku spowodował tak duże zmęczenie ogólne organizmu, tętno bardzo długo nie mogło spaść. Wysiłek energetyczny i fizyczny ogólnie bardziej obciążający niż dystans jednego okrążenia.

Bieg finałowy odbył się ok 3godziny po pierwszym biegu. Wcale nie miałem nastawienia by walczyć o czołówkę. Siedząc na ławce na starcie było mi niedobrze i wcale nie miałem ochoty biec. Od eliminacji nic nie jadłem a tylko piłem a i tak wirowało mi w brzuchu. Krótko po starcie biegnie się na rozpadzie fosfokreatyny czyli w 100% energii beztlenowej. Przez ten moment nie czuje się zmęczenia. W odróżnieniu od eliminacji gdzie po zbiegu mocno się wybiłem i elegancko wskoczyłem na szczupaka do wody to w finale po paru metrach chyba potknąłem się po drodze i starałem się nie przewrócić. Wpadłem do wody w czołówce, pływanie tu okazało się jedną z moich mocniejszych stron i po wyjściu z wody byłem w czołówce. W tym momencie wszyscy byli zdecydowanie ciężsi, mokrzy i już zmęczeni. Pierwsze kroki to wylewanie wody z koszulek, które się podwinęły podczas pływania i w zależności od osoby po 5, 10 czy 30m wszyscy szli lub od razu poruszali się na czworakach. Po paru metrach jak już widziałem, że pierwsza trójka jest przede mną chciałem tylko dobiec i było mi wszystko jedno czy będę 4 czy 20. Mój wzrok nie sięgał dalej niż na 50cm nad powierzchnię gruntu. Gdy dotarłem do progu skoczni i rozpoczynałem wspinaczkę po rozbiegu skoczni słyszałem, że zwycięzca już skończył jak się okazało wyżej wspomniany zwycięzca pobił własny rekord skoczni aż o 17s i osiągnął czas 3minuty z setnymi. Najlepsi zawodnicy poprawili swoje czasy i na podium potrzeba było 3min i 35sek więc było zdecydowanie poza moim zasięgiem. Ambicja mi nie pozwalała by na rozbiegu skoczni dać się wyprzedzić i odpierałem ataki a na samej końcówce wyprzedziłem jeszcze jednego zawodnika rzutem na taśmie co mi dało ostatecznie 12miejsce. Czas finałowego biegu był oczywiście słabszy ale (przy moim samopoczuciu) tylko o 22sekundy.

Kill the Devil Hill jest to naprawdę niezwykła przygoda, którą raz w życiu na pewno warto przeżyć. Wyjazd uważam za udany świetna impreza, atmosfera i organizacja. Wspaniałe przeżycia o których teraz mogę dużo opowiadać.

Na zakończenia mała refleksja- chyba nie mam lęku wysokości, bo jak patrzyłem w dół skoczni to wcale się nie bałem, wszystko jedno mi było (ze zmęczenia ale myśli samobójczych nie miałem 😛 ) widoki były piękne jak się już miało siły wstać. Od biegu minęły 2 dni a ból pleców, powiedzmy „zakwasy” jeszcze nie całkiem minęły ale trenować można a taki bieg trzeba jakoś odpokutować 🙂

 Pozdrawiam
Marcin Londzin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *