1 718 razy czytano

Zabrzeg nogami Wojtka

Witam wszystkich tych, którzy właśnie zaczynają czytać tą relację. No to zaczynamy, właśnie jadę samochodem do Zabrzega z teściem i jego kumplem. Jestem zły, bo dopiero dziesiąta jak dla mnie za wcześnie a zapisy do 11. Pech chciał, że jestem przeziębiony i do dzisiaj rana zastanawiałem się czy w ogóle biec, ale co Cię nie zabije to Cię wzmocni. Damy radę, pogoda też nie rozpieszcza, bo leje deszcz więc może być różnie. No trochę mniej pada, pakiet startowy odebrany, szkoda tylko, że z nr 13, ale być może będzie szczęśliwy ? Kiełbaska zjedzona, właśnie kawkę pije, nie wiem czy to dobry pomysł, ale chorobę trzeba jakoś pokonać. Zapomniałem wspomnieć, że koszulka taka sama jak w zeszłym roku żenada, wolę rytmową rzecz jasna. Spotkałem parę osób z rytmu więc jest fajnie, jak się uda to wrócę z Markiem, a zależy mi żeby być jak najszybciej w domu, bo jeszcze mnie dzisiaj impreza urodzinowa czeka. I to w dodatku moja. No, zwarty i gotowy do biegu.
Teraz czas na rozgrzewkę. 
Jest, jest, jest – dobiegłem! No, ale zacznijmy od początku.
Super.  Na starcie stoję pierwszy w samym przodzie, ale to się szybko zmienia, bo zaraz spora część osób mnie wyprzedza. Pierwsze dwa km czuje się jak astmatyk bez swojego inhalatora, bo od zawsze mam małe problemy z oddychaniem, co bardzo utrudnia mi bieganie, ale już się trochę przyzwyczaiłem. Biegnę dalej, jestem w szoku, bo 1km poniżej 4 minut, biegnę dalej, z każdym kilometrem mija mnie więcej osób jestem zły sam na siebie, że taki słaby jestem, ale tłumaczę to sobie przeziębieniem. Na 5km dostaję wodę, zatrzymuję się żeby napić się spokojnie, dalszy ciąg biegu mija już lepiej, bo oddech mam bardziej spokojny. Około 6km nad zapora zaczyna tak zacinać deszczem, że masakra, ale nie przejmuję się tym i biegnę dalej. Mija mnie Bartess z Rytmu, dodaje mi to otuchy, bo uświadamiam sobie, że jeszcze ktoś z mojej paczki za mną biegnie,  więc nie jestem taki zły. Następne dwa kilometry prowadzą przez las, biegnie się źle, podłoże mi nie pasuje, na ósmym km włącza mi się kryzys, głos biegacza w głowie powtarza – nie możesz się zatrzymać, nie zwalniaj. A głos rozsądku mówi –  odpocznij jesteś chory możesz nie dać rady. Ale wygrywa ten pierwszy, zumbowe hity w słuchawkach dodają energii i siły, biegu ciąg dalszy, mijam 8km i jestem zdziwiony, że to dopiero 8km, a nie 9, ale powtarzam sobie – dasz radę,  przyjechałeś tu po to żeby ukończyć ten bieg. Już nie chodzi o miejsce, dla mnie największą porażką byłoby nie ukończenie biegu, no są wyjątki, jak bym złamał nogę czy coś w tym rodzaju. Mijam 9km, myślę sobie, jest dobrze jeszcze tylko 1km, nie wiem dlaczego trenując samotnie lub w poniedziałki z Rytmem to z palcem w d…..ie pokonuje taki dystans, a na zawodach zjada mega stres, oddech nie pomaga i jednym słowem klops w końcu wbiegam na metę czuje się świetnie, kiedy słyszę „i na metę wbiega Szulc Wojciech z rytmu Czechowice-Dziedzice”.  
Jednak to super uczucie. Do następnej relacji. Miło było mi pisać dla Was pozdrawiam cały RyTM i wszystkich, którzy przeczytają tą relację niech moc będzie z wami!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *