2 672 razy czytano

Bieg Ultra Grania Tatr – kwintesencja biegania w górach

Nigdy nie byłem zbyt wylewny jeśli chodzi o bieganie i swoje starty, jednakże z paru względów, dla tego biegu robię wyjątek. O tym, że wystartuje w BUGT wiedziałem już w lutym, choć dostać się na niego nie było łatwo, należało uzbierać odpowiednią ilość punktów z biegów kwalifikacyjnych i mieć szczęście w losowaniu (300 miejsce na około 1000 osób). Los był łaskawy i znalazłem się na liście startowej, dopiero wtedy do mnie dotarło na co się piszę, bo nigdy w życiu nie biegałem w Tatrach, a chodziłem po szlakach tylko raz (na wycieczce w podstawówce :-)). Ok, stało się więc plany na treningi w Tatrach były ambitne, a skończyło się jak zawsze. Z FB i Endo wiedziałem, że wielu zawodników robi rekonesans trasy i to nawet parokrotnie, wtedy zdałem sobie sprawę, że ten bieg będzie ciężki. Mnie udało się pojechać na rekonesans raz z Heniem, przebiec kawałek trasy by zobaczyć jak jest, a jest pięknie :-). Statystyki sprzed 2 lat nie napawały optymizmem, dużo osób nie ukończyło biegu, a 25% z tych którym się udało przybiegło w ostatniej godzinie przed limitem, który wynosił 17 godzin.20150815_4_bieg_ultra_grania_tatr

Plan na bieg, analizując wszystkie moje słabe strony, był prosty: pobiec bez planu i zobaczyć co się będzie działo. Jak pomyślałem, tak zrobiłem – mając już jakieś doświadczenie w biegach ultra mogłem sobie na to pozwolić, więc podszedłem do biegu bardziej na zasadzie przygody niż jakiejkolwiek rywalizacji o miejsce. Dobra zabawa, uniknięcie kontuzji i ukończenie biegu stały się priorytetem. Dzień przed startem krótka przebieżka, dobre jedzenie, szybka odprawa i dużo snu – udało się przespać całe 5 godzin. Start o 4 nad ranem z Doliny Chochołowskiej, oczywiście przed biegiem weryfikacja sprzętu obowiązkowego (NRC, czołówka itp.),widać było, że niektórym stres dawał się we znaki, i wcale mnie to nie dziwi około 72 km, 5000 m podbiegów – jest się czym stresować. Chyba jako jeden z nielicznych postanowiłem wystartować bez dodatkowych wspomagaczy typu kije, opaski kompresyjne czy MP3, ot tak by być fair wobec natury :-). Początek biegu był dość prosty, 7 kilometrów po drodze kamienistej delikatnie pod górę, oczywiście wydawało mi się, że zacząłem spokojnie do momentu zerknięcia na zegarek, 5 min/km to zdecydowanie za szybko więc wrzuciłem na luz. Pierwsze podejście Grześ następnie Rakoń, Wołowiec i podziwianie pięknego wschodu słońca z wysokości 2063 m.n.p.m. Teraz parę kilometrów granią – jest fajnie, ale jeden błąd może dużo kosztować, podejście pod Jarząbczy, Starorobociański i szybki zbieg, gdzie mija mnie Michał Linek, witamy się, zamieniamy parę słów, życzymy powodzenia i Michał gna do przodu. Samopoczucie dobre, co 1,5 godziny przyjmuje żele, więc cisnę mocniej wiem, że pozostaje jeszcze stromy zbieg z Ornaka i punkt odżywczy na 26 kilometrze w schronisku. Ze zbiegami u mnie ok, więc ryzykuje, za co zostaje zaraz ukarany, chwila nieuwagi i słucham płyt… kamiennych… wącham kosodrzewie. Jakoś się pozbierałem, szybkie oględziny: zdarte plecy i biodro oraz stłuczona rzepka, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo, po 20 min. ból kolana mija, jednak już wiem, że muszę biec ostrożniej. Pit-stop zaliczony na 2 godz. przed limitem, z dobrym czasem (5 min) bukłak napełniony, arbuz zjedzony lecimy dalej, a i obowiązkowa wizyta w strumieniu by schłodzić rozgrzany organizm. Przede mną parę kilometrów pod górę Ciemniak, mozolnie ale dobrze idzie, podejścia to moja pięta Achillesa. I znów jesteśmy na grani głównej, przede mną kilka kilometrów raz w górę raz w dół, jest ok choć zaczyna padać, grzmieć i straszyć piorunami. Kasprowy – tłumy turystów, na szczęście życzliwie nastawionych, odsuwają się ze szlaku i co najważniejsze dodają energii. Chwila zbiegu z Kasprowego do Murowańca – duuuużo kibiców, kolejny pit-stop, 42 kilometr, uzupełnienie płynów i po 6 min. wracam na szlak. Teraz ponoć najgorsze, strome podejście pod Krzyżne, jakoś poszło, na górze w nagrodę wcinam kabanosa, gorzej na zbiegu – ślisko, trochę już w nogach jest i nie obywa się bez wywrotki, tym razem bez poważniejszych konsekwencji. Zostaje 20 kilometrów, które lecą szybko, napieram mijając slalomem turystów. Na płaskim i delikatnie pod górę mam siłę jeszcze biec, ze zbieganiem też nie jest najgorzej, mijam kolejnych zawodników, niektórzy na podejściach mnie dochodzą i tak w koło Macieju – teraz przydałyby się kije, no cóż 🙂 Ostatnie kilometry do mety utrzymuję pozycję i tempo poniżej 5 min/km, więc siła jeszcze była. Finalnie udało się dobiec na 80 miejscu z czasem 14:09:36, z czego mogę być zadowolony biorąc pod uwagę fakt, że to mój debiut na tatrzańskich szlakach. Trasa trudna technicznie, duże przewyższenie, wielu czołowych zawodników mówi, że to najtrudniejszy bieg ultra w Polsce, ale czy tak jest, trzeba się samemu przekonać. 

20150815_2_bieg_ultra_grania_tatr

20150815_3_bieg_ultra_grania_tatr

20150815_1_bieg_ultra_grania_tatrBieg ultra Granią Tatr. Fot. Jan Wierzejski  

2 myśli nt. „Bieg Ultra Grania Tatr – kwintesencja biegania w górach

  1. Wraz z kolegą byliśmy tam tego dnia turystami. Próbowaliśmy zdobyć Rysy lecz burza, która nas dopadła na ok 2000m n.p.m uniemożliwiła nam zrealizowanie tego celu. W drodze powrotnej, kiedy widzieliśmy biegaczy kończących bieg słyszeliśmy wymiane zdać pewnej rodzinki. Ojciec mówił do syna, że to są terminatorzy (po czym wyjaśnił co to znaczy).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *