2 670 razy czytano

Bieg Ultra Grania Tatr – kwintesencja biegania w górach

Nigdy nie byłem zbyt wylewny jeśli chodzi o bieganie i swoje starty, jednakże z paru względów, dla tego biegu robię wyjątek. O tym, że wystartuje w BUGT wiedziałem już w lutym, choć dostać się na niego nie było łatwo, należało uzbierać odpowiednią ilość punktów z biegów kwalifikacyjnych i mieć szczęście w losowaniu (300 miejsce na około 1000 osób). Los był łaskawy i znalazłem się na liście startowej, dopiero wtedy do mnie dotarło na co się piszę, bo nigdy w życiu nie biegałem w Tatrach, a chodziłem po szlakach tylko raz (na wycieczce w podstawówce :-)). Ok, stało się więc plany na treningi w Tatrach były ambitne, a skończyło się jak zawsze. Z FB i Endo wiedziałem, że wielu zawodników robi rekonesans trasy i to nawet parokrotnie, wtedy zdałem sobie sprawę, że ten bieg będzie ciężki. Mnie udało się pojechać na rekonesans raz z Heniem, przebiec kawałek trasy by zobaczyć jak jest, a jest pięknie :-). Statystyki sprzed 2 lat nie napawały optymizmem, dużo osób nie ukończyło biegu, a 25% z tych którym się udało przybiegło w ostatniej godzinie przed limitem, który wynosił 17 godzin.20150815_4_bieg_ultra_grania_tatr

Plan na bieg, analizując wszystkie moje słabe strony, był prosty: pobiec bez planu i zobaczyć co się będzie działo. Jak pomyślałem, tak zrobiłem – mając już jakieś doświadczenie w biegach ultra mogłem sobie na to pozwolić, więc podszedłem do biegu bardziej na zasadzie przygody niż jakiejkolwiek rywalizacji o miejsce. Dobra zabawa, uniknięcie kontuzji i ukończenie biegu stały się priorytetem. Dzień przed startem krótka przebieżka, dobre jedzenie, szybka odprawa i dużo snu – udało się przespać całe 5 godzin. Start o 4 nad ranem z Doliny Chochołowskiej, oczywiście przed biegiem weryfikacja sprzętu obowiązkowego (NRC, czołówka itp.),widać było, że niektórym stres dawał się we znaki, i wcale mnie to nie dziwi około 72 km, 5000 m podbiegów – jest się czym stresować. Chyba jako jeden z nielicznych postanowiłem wystartować bez dodatkowych wspomagaczy typu kije, opaski kompresyjne czy MP3, ot tak by być fair wobec natury :-). Początek biegu był dość prosty, 7 kilometrów po drodze kamienistej delikatnie pod górę, oczywiście wydawało mi się, że zacząłem spokojnie do momentu zerknięcia na zegarek, 5 min/km to zdecydowanie za szybko więc wrzuciłem na luz. Pierwsze podejście Grześ następnie Rakoń, Wołowiec i podziwianie pięknego wschodu słońca z wysokości 2063 m.n.p.m. Teraz parę kilometrów granią – jest fajnie, ale jeden błąd może dużo kosztować, podejście pod Jarząbczy, Starorobociański i szybki zbieg, gdzie mija mnie Michał Linek, witamy się, zamieniamy parę słów, życzymy powodzenia i Michał gna do przodu. Samopoczucie dobre, co 1,5 godziny przyjmuje żele, więc cisnę mocniej wiem, że pozostaje jeszcze stromy zbieg z Ornaka i punkt odżywczy na 26 kilometrze w schronisku. Ze zbiegami u mnie ok, więc ryzykuje, za co zostaje zaraz ukarany, chwila nieuwagi i słucham płyt… kamiennych… wącham kosodrzewie. Jakoś się pozbierałem, szybkie oględziny: zdarte plecy i biodro oraz stłuczona rzepka, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo, po 20 min. ból kolana mija, jednak już wiem, że muszę biec ostrożniej. Pit-stop zaliczony na 2 godz. przed limitem, z dobrym czasem (5 min) bukłak napełniony, arbuz zjedzony lecimy dalej, a i obowiązkowa wizyta w strumieniu by schłodzić rozgrzany organizm. Przede mną parę kilometrów pod górę Ciemniak, mozolnie ale dobrze idzie, podejścia to moja pięta Achillesa. I znów jesteśmy na grani głównej, przede mną kilka kilometrów raz w górę raz w dół, jest ok choć zaczyna padać, grzmieć i straszyć piorunami. Kasprowy – tłumy turystów, na szczęście życzliwie nastawionych, odsuwają się ze szlaku i co najważniejsze dodają energii. Chwila zbiegu z Kasprowego do Murowańca – duuuużo kibiców, kolejny pit-stop, 42 kilometr, uzupełnienie płynów i po 6 min. wracam na szlak. Teraz ponoć najgorsze, strome podejście pod Krzyżne, jakoś poszło, na górze w nagrodę wcinam kabanosa, gorzej na zbiegu – ślisko, trochę już w nogach jest i nie obywa się bez wywrotki, tym razem bez poważniejszych konsekwencji. Zostaje 20 kilometrów, które lecą szybko, napieram mijając slalomem turystów. Na płaskim i delikatnie pod górę mam siłę jeszcze biec, ze zbieganiem też nie jest najgorzej, mijam kolejnych zawodników, niektórzy na podejściach mnie dochodzą i tak w koło Macieju – teraz przydałyby się kije, no cóż 🙂 Ostatnie kilometry do mety utrzymuję pozycję i tempo poniżej 5 min/km, więc siła jeszcze była. Finalnie udało się dobiec na 80 miejscu z czasem 14:09:36, z czego mogę być zadowolony biorąc pod uwagę fakt, że to mój debiut na tatrzańskich szlakach. Trasa trudna technicznie, duże przewyższenie, wielu czołowych zawodników mówi, że to najtrudniejszy bieg ultra w Polsce, ale czy tak jest, trzeba się samemu przekonać. 

20150815_2_bieg_ultra_grania_tatr

20150815_3_bieg_ultra_grania_tatr

20150815_1_bieg_ultra_grania_tatrBieg ultra Granią Tatr. Fot. Jan Wierzejski  

2 myśli nt. „Bieg Ultra Grania Tatr – kwintesencja biegania w górach

  1. Wraz z kolegą byliśmy tam tego dnia turystami. Próbowaliśmy zdobyć Rysy lecz burza, która nas dopadła na ok 2000m n.p.m uniemożliwiła nam zrealizowanie tego celu. W drodze powrotnej, kiedy widzieliśmy biegaczy kończących bieg słyszeliśmy wymiane zdać pewnej rodzinki. Ojciec mówił do syna, że to są terminatorzy (po czym wyjaśnił co to znaczy).

Skomentuj Marcin Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *