Pomysł narodził się podczas Sztafety Miłosierdzia do Łagiewnik gdzie po raz pierwszy było mi dane posmakować biegania w konkretnej intencji, z głębszym przesłaniem. Pomysłem udało się zarazić kilka chętnych osób. Niestety trudności zdrowotne, zawodowe i rodzinne spowodowały, że ostatecznie na placu boju zostały dwie osoby. Motywacją dla nas były intencje bliskich ciężko chorych osób które zabraliśmy ze sobą i to był główny cel naszego biegu.
Tak się własnie zaczęła nasza przygoda, listopadowym popołudniem przy Kościele Wspomożenia Wiernych żegnani przez bliskich, dzięki uprzejmości biegających księży ks. Antoniego i Jacka z błogosławieństwem pielgrzymów i RyTMu w postaci Bartesa ruszyliśmy o 15:30 w drogę. Trasa do Częstochowy w 95% pokrywała się z trasą Czechowickiej pielgrzymki na Jasną Górę gdzie zmierzaliśmy.
Czysto technicznie: czekało nas około 130km biegu, naszym wsparciem logistycznym był Szymon (kierujący autem i odpowiedzialny za postoje) a zapleczem wypoczynkowo jadalnym bus. Trasę wyznaczyliśmy na endomondo i wyeksportowaliśmy do pliku .gpx. (można ją zaczytać Google maps etc.). Samo endomondo ma opcję „podążaj trasą” dzięki czemu wiadomo jak daleko jeszcze do celu, przewidywany czas ukończenia etc. Zakładane przez nas tempo czystego biegu miało nie być szybsze od samego początku niż 6:30 – 7 min na km. Dodatkowo co 10km obowiązkowy postój, wodopój etc. W okolicach 80km szybka drzemka (2-3 godz.) w aucie i dalej do przodu. Tyle plany…
Pierwsze 5km ciężko było utrzymać tempo powyżej 6:30 emocje i bojowe nastawienie gnały nas do przodu, Bartess towarzyszył nam do Goczałkowic, temperatura super, prosta droga przed nami – jest dobrze. Pierwszy postój wypadł w Pszczynie koło zagrody żubrów, formalność. Lecimy dalej na Czarków i Radostowice aż do samej granicy lasów „kobiórskich”. Prawie 20km w nogach a, że następnie 13km miało nas raczyć błotem to postanowiliśmy zmienić obuwie. Dla mnie to nie był prosty odcinek ale bieg nocą po lesie jest zawsze ciekawy. Tym razem „wisieńką na torcie” był dzik przebiegający przed nami nie dalej niż 10 metrów i reszta jego rodzinki w okolicy. To był naprawdę dobry doping. Na szczęście wkrótce postój w Zgoniu i dalej w kierunku Orzesza.
Po przekroczeniu DK81 odezwała się wreszcie psychika z wyświechtanym hasłem „maraton zaczyna się po trzydziestce”. Na nic zdały się odpoczynki i wolne tempo, trzydzieste kilometry były dla mnie wyjątkowo ciężkie a wspierał je dzielnie podbieg ciągnący się na co najmniej 3km ul. Św. Wawrzyńca. Na szczęście nie przychodziło mi przeżywać, aż tak ciężkich mąk jak ów święty ale i też nie miałem tyle „dobrego humoru” co on mówiący do przypiekającyh go katów na ogniu: „Widzisz, że moje ciało jest już dość przypieczone. Proszę obróć je na drugą stronę”. Moje myśli i słowa cechował większy pesymizm. Nieszczęścia chodzą parami, więc po zdobyciu wielkiej góry zaliczyliśmy pomyłkę drogi. Co ciekawe na postoju w samym środku drogi w lesie zorientowaliśmy się, że nie jesteśmy tu sami, ale nie ciągnęło nas aby zobaczyć co inni robią w swoich autach. Maraton za nami, razem z postojami i przebieraniem się minęło prawie 6 godzin.
Potem było lepiej, tempo biegu nareszcie spadło do zakładanych 7 min/km. Przekraczamy DK44 i tak po 50km jesteśmy w Rudzie Śląskiej. Dla mnie to była miła odmiana, wreszcie jakieś zabudowania. Urozmaiceniem było przecięcie A4 i 8km ciągłego podbiegu, na szczęście odzyskałem siły i mogłem trochę ciągnąć Darka odwdzięczając się za wsparcie okazane wcześniej. Towarzyszyły nam rozważania na temat tego, dlaczego teren po którym biegniemy nazwany jest „górnym śląskiem”, nasza teoria głosi, że to od ilości podbiegów 😉 Jesteśmy w Bytomiu 63km w nogach i wiemy już, że musimy zmienić plany dlatego postój od tego momentu będzie co 5 km.
Jest północ i zaczyna padać, zmęczeni mokrzy i zziębnięci chowamy się w aucie, zastanawiając się co dalej. Tak upływa nam godzina gdy chcemy przeczekać deszcz. Tutaj zaczyna się rola RyTMu, czytamy komentarze jakie pisaliście i jesteśmy naprawdę zbudowani. Niektórzy nawet nas nie widzieli na żywo a nam dobrze życzyli, wspominamy Bartessa i innych którzy nas żegnali, żony i córki dopingują a kroplą która nas zmotywowała do dalszego ruszenia w drogę był komentarz Tomka o 1:30 „Trzymajcie się! Jesteśmy z Wami.”. Powoli do przodu, Bytom, Piekary i tak do następnej nawałnicy deszczu, jest 73km i 4 rano. To nasz postój – planowe 3 godz. przerwy.
Nie będę ukrywał, że czekałem na to jak na zbawienie, w myśl dewizy „nowy dzień – nowe możliwości” wierzyłem, że się prześpię i będzie dobrze. Tylko jak zasnąć jak nogi przeszywają fale bólu a mimo iż jestem w śpiworze i ciepłych ciuchach to trzepię się z zimna. Z zazdrością słucham jak Darek śpi i oglądam krople spływające po szybach i te w środku auta. W końcu odpadłem, spałem może 30min, może godzinę, na pewno było to za krótko. Po obudzeniu uzupełniłem węglowodany i ruszamy dalej w drogę. Nogi o dziwo mimo, iż są z betonu to idą dalej.
Piękna przyroda w okolicach Świerklańca, cudowne lasy i lekko piaszczysta gleba, słońce… prawie raj gdyby nie to, że żołądek odmawia posłuszeństwa i najbliższą godzinę walczę żeby wszystkiego co zjadłem nie zwrócić. W końcu wszystko się jakoś poukładało do tego stopnia, że zaliczyliśmy jajecznicę w Miasteczku Śląskim około 85km. Mam niestety ten minus, że znam dalszy przebieg trasy i wiem, że mimo iż minęliśmy Śląsk to najbliższe kilometry będą ciężkie. To się potwierdza, Darek na szczęście tego jeszcze nie wie i ciągnie nas do przodu. Ciężki dziesięcio kilometrowy odcinek po ruchliwej drodze poboczem robi swoje. Na 98km robimy dłuższy bo 45min postój.
Wreszcie słyszę z komórki upragnione „one hundred kilometers” :-). To oznacza, że jesteśmy w Lubszy przy kościele św. Jakuba Starszego z XIV wieku. Piękne miejsce i kościół, szczególnie w środku – tutaj także powierzamy swoje intencje na krótkiej modlitwie. Co ciekawe przecinamy tutaj Jasnogórską drogę św. Jakuba w Polsce – kto wie może to będzie jedna z kolejnych przygód biegowo-duchowych na przyszłość. Ile razy jestem w tym miejscu to świeci piękne słońce i jest ciepło dlatego ta świątynia i to miejsce kojarzy mi się bardziej z południowymi terenami Włoch aniżeli Polską.
Niestety kilka kilometrów dalej przychodzi mi się zmierzyć z początkami kontuzji. Jedna z rzeczy jakiej nie wzięliśmy pod uwagę to fakt, że wszystkie drogi są albo z zamierzenia krzywe albo mają tak rozjechane krawędzie, że to bardziej off-road niż płaska powierzchnia. Niestety nie mamy tego komfortu aby biec środkiem drogi dlatego 100km po krzywym robi u mnie swoje i czuje, że muszę albo zrobić dłuższy odpoczynek albo pogodzić się z tym, że ścięgna w stopie wysiądą. Aby nie tracić czasu uzgadniamy z Darkiem, że kolejną piątkę pobiegnie sam a ja odpocznę. Siedząc w aucie mam wyrzuty sumienia a odpoczynek niewiele daje, ale nie poddaję się i następną piątkę biegniemy już razem, to już 112km drogi.
Słońce i deszcz na raz, dlatego biegnąc widzimy nad Częstochową tęczę – odczytujemy to jako dobry znak :-). Niestety ja znowu ledwo żyję i nie pozostaje nic innego jak znowu odpuścić piąteczkę. Tym razem na szczęście wreszcie się jakoś regeneruję i odzyskuję siły – mogę biec dalej. Czuję szczęście, że to wreszcie ja mogę ciągnąć do przodu. Zostaje ostatnie 10km. Dłużą się niemiłosiernie ale dobiegamy! Szczęście i spokój. Nie ma siły na radość, powierzamy Maryi na Jasnej Górze wszystkie intencje dzięki którym wyruszyliśmy w drogę. Jesteśmy wdzięczni za przyjaciół, rodziny, RyTM i to, że mamy tyle zdrowia i szczęścia, że możemy biegać.
Wybiegając z Cz-Dz byłem przeziębiony, nie jestem też ultra maratończykiem, chociaż czytając relacje Adama Prończuka człowiek odkrywa w sobie takie marzenia :-). Faktycznie mam zaliczone trzy maratony z przeciętnie słabym czasem i przebieg roczny w okolicach 1200 km, ale ktoś mi powiedział, że „wychodząc poza strefę komfortu zaczyna się prawdziwe życie”. To stuprocentowa prawda niezależnie od tego, czy to będzie wstawanie do dziecka o pierwszej w nocy, rekordowo szybki bieg na 10km, kolejny kompromis dla żony, pierwszy maraton, czy ultra pielgrzymka do Częstochowy :-). Życzę wszystkim jak najwięcej prawdziwego życia!
Na koniec techniczne podsumowanie, praktyczne moje wnioski i spostrzeżenia jakie się mogą komuś przydać:
– Podstawa to wsparcie logistyczne – auto z kierowcą, nawigacja i endomondo. Z jednej strony możesz śledzić trasę z drugiej strony ludzi których supportujesz. Postoje najlepsze na stacjach benzynowych. (Szymon dzięki)
– Mając wsparcie logistyczne nie przejmuj się ilością ciuchów, w okresie jesiennym kiedy może padać a ranki są mroźne wszystko się przyda. Ja zużyłem 6 koszulek technicznych, 3 bluzy, 3 pary spodni, 3 komplety bielizny i 4 czapki. Deszcz miał na to duży wpływ. Na postojach nie ma nic lepszego niż polarowa i wodoodporna peleryna z kapturem.
– Żywność i napoje – ja zużyłem całościowo: 3,7 litra izotonika, 2 litry gorącej herbaty, 1 litr wody, 4 batony musli (najtańsze z Lidla), 5 batonów proteinowych (4 też z Lidla), czekoladę gorzką, 4 żele z kofeiną, baton energetyczny z magnezem, dwie bułki z żółtym serem i jajecznicę w trasie. Jedyne co bym zmienił to jeden baton proteinowy zakupiony w promocji po okazyjnej cenie – przez niego zmagałem się z trudnościami żołądkowymi. Reszta była wystarczająca i w sam raz, może jedynie nie pogardziłbym jeszcze ze dwoma żelami pod sam koniec.
– Buty: jestem ciężkim biegaczem (powyżej 85kg) przebiegłem 110km w jednych butach bez odcisków, często mokrych od kałuż. Jedyne co, to na początku w lesie zmieniłem obuwie na swoje stare buty na 13 km ze względu na błoto. Moje doświadczenia – masz dobre i wygodne buty to im ufaj 😉
– Całość trasy to 132km pokonane w około 27 godzin (ja 10km mniej) licząc razem z wszystkimi odpoczynkami i postojami dało to średnie tempo około 12:20 min /km. Do 63km robiliśmy postoje co 10km później co 5km chyba, że trafił się las. Jeżeli chodzi o sam bieg to początek mijał nam w tempie około 6:45/km później spadło do 7:30/km, końcówka to było dogorywanie w tempie 8min/km i więcej. Odpoczynki to co 10/5 km postoje między 5-15 min, oprócz tego dwa dłuższe postoje mniej więcej godzinne i jedna przerwa na spanie i rozruch 3 godz.
– Warto zauważyć, że tego typu bieg to co innego niż góry. Występują inne trudności. Tutaj trzeba się zmierzyć głównie z tłuczeniem nogami o krzywy asfalt i kostkę brukową – to daje w kość. Z kolei jest łatwiej logistycznie – są plusy i minusy, które trzeba mieć na uwadze.
Robert.
Szkoda, że nie wiedziałem o Waszej inicjatywie, chętnie bym przystapił do Waszego duetu.
Gratuluję realizacji szczytnego zadania!!!