2 097 razy czytano

Łemkowyna Ultra Trial 150

Skąd pomysł na start w krainie Łemków. Nie pamiętam.  Pewnie jak zawsze – ktoś rzucił hasło i za 5 minut zapisany.  Dalej, dłużej niż Rzeźnik Hard Core  i 7 Dolin. Dobry termin, choć startów po drodze sporo.  Ciało nie ma kiedy odpocząć. W nogach kilkanaście maratonów i ultra 2014. 150 kilometrów to było nowe wyzwanie. Beskid Niski, przewyższeń tylko 5200, limit 35 godzin, wydawało się osiągalnym zadaniem. Chyba najbardziej przyciągnęło mnie przebiegnięcie z Krynicy do Komańczy  szlakiem GSB  i poznanie niezwiedzanych terenów, a i odcinek Komańcza – Wołosate już zrobiony to spinka kolejna będzie, zostanie odcinek Krynica – dom. Beskid Śląski, Żywiecki, Mały  schodzone wzdłuż i wszerz, wiele wypadów w Bieszczady, Gorce, Pieniny, Karkonosze, Tatry, nawet Beskid Średni  i Wyspowy, a tam biała plama na mojej mapie górskiego wędrowania, początków biegania. Z towarzyszy biegowych Jacek, Wojtek i Tomek zapisani na 70 km. Potem dowiaduję się , że Mateusz na 150. Będzie z kim pogwarzyć przed startem.  Na miejscu kilka znajomych twarzy ultrasów.  Do Krynicy dojeżdżamy w sam raz  na 17.00. Rejestracja, weryfikacja wyposażenia,  odbiór pakietu.  Idziemy z Jackiem na chłopski makaron z boczkiem i innymi szpyrami, do tego kwaśnica i szarlotka. Kalorie nazbierane.  Herbata , małe gadu i do biura zawodów. Przebieram się na „gotowo”, pakuję „przepaki”, reszta do auta. Jest 20.00 , Jacek jedzie do Chyrowej do bazy ŁUT 70. Mam 4 h do startu. Próbuję się zdrzemnąć na glebie leżąc między chińczykiem  Shen Xiaopeng , a Ewą Majer.  Łapię 15 minut drzemki  i wpadam w rozmowę z kolegą Ewy o kończącym się sezonie 2014, trasach, warunkach, organizacji , kontuzjach, o wszystkim.  Czas mija szybko.  

Jak zwykle nie robię rozpoznania trasy. Oglądam jedynie mapę i tak bez okularów nic nie wyczytam prócz sponsorów , napisu Legenda i kilku nazw miejscowości. Krynica i Komańcza w kółku,  to najważniejsze.  Profil trasy szpiczasty, ale to tylko 5200 i górki poniżej 1000 m n.p.m.  myślę, co może mnie zaskoczyć? Wyznaczyli trasę trzeba biec.  Mam przy sobie roboczy wydruk z punktami odżywczymi ku pokrzepieniu , że podzielę trasę na 20 kilometrowe etapy od punktu do punktu, nie myśląc, że to aż 150 km. Od wczoraj zbiera mnie grypa. Najgorsze, że to już drugi dzień i osłabiony już jestem.

0:00 z minutą ruszamy na trasę. Zimno, ale za namową Mateusza ściągam wiatrówkę, za kilka kilometrów będę rozgrzany. Bieg znajomym deptakiem tylko w przeciwną stronę . Nie lubię tłumnego , nocnego biegania , choć  w grupie raźniej i weselej. Po dwudziestu kilku kilometrach stawka się rozciąga i luźniej na szlaku. Bardzo wolno pokonuję 22 kilometry do pierwszego punktu – 3:34:53.  Jestem niemile zaskoczony , co prawda limit 5:10, ale źle mi się biegnie, słabo podaje  czołówka, dwa razy gubię trasę i nadrabiam  kilometry , sporo błota. Nie piję na trasie,  przewodniłem się przed startem . Ciepła herbata,  dużo cukru, ciastko i w drogę.  Około trzydziestego kilometra mam największy  kryzys, błoto odbiera mi bardzo siły i ochotę do biegu. Ślizgam się i obsuwam na podbiegach, na niebezpiecznych  zbiegach zjeżdżam pokracznie. Po 4.00 wysiadają mi baterie w czołówce. Wyciągam zapasową, ale urwany pasek i nie mogę jej założyć na głowę. Trzymając kij i latarkę słup światła drga i nie oświetla jak trzeba. Montuje prowizorycznie latarkę w kieszeni plecaka i trochę lepiej, ale sporo drgań i bardziej świece po lesie, niż pod nogi. Męczarnia.   Ponadrywane na błocku pachwiny i mięsnie brzucha niepokoją. Uda  przypalone walką. Do niemal pasa przemoczony od błota i licznych przepraw przez strumienie. Boję się, ze na setnym , sto dwudziestym wysiądę. Nie znam swojego organizmu jeszcze na tyle. Jak zareaguje na brak snu,  chłód , błoto,  dodatkowy wydatek energetyczny z nimi związany? Docieram do 48 km, do Bacówki Bartne po 8 h i 50 minutach – limit 11:15. Rozsiadam się wykończony, dwa kubki coli, rodzynki, wyciągam moje ulubione kabanosy, proszę o herbatę z 3 łyżeczkami cukru, banan.  Biorę  pierwszą przeciwbólową tabletkę i ruszam. Dzień, słoneczko wyżej, pożywiony, rozgrzany zaczynam łapać rytm i tak trzymam chyba do Chyrowej. Po drodze punkt na Przełęczy Hałbowskiej.  Wcinam dwie pyszne buły z szynką i serem. Herbata i cola, chyba paluszki. Pogaduchy z wesołymi goprowcami o Beskidzie Niskim zwanym Błotnistym. Podejmuje decyzję, że biegnę, idę, maszeruję  ile dam rady. Najwyżej poddam się na 120 może130 kilometrze. Prosty plan –  póki będą siły  do przodu.

Do Chyrowej docieram po 14:56:04, limit 19.00 – ponad 4 godziny nadwyżki . Liczyłem po cichu wieczorem , że po 16 godzinach będę już w Iwoniczu Zdroju na 102 km.  Trudno, Beskid Niski zweryfikował moje plany, mam spory zapas i tym się pocieszam.  Przebieram się w suche rzeczy, zmieniam buty na lżejsze Poprzednia noc była pochmurna, z małym opadem, stosunkowo ciepła. Ta będzie gwiaździsta, teoretycznie  łatwiejszy odcinek przede mną.  Wolontariusze są cudowni. Donoszą do stolika makaron i zupkę. Co chwila ktoś podchodzi i pyta  jak może pomóc. Dowiaduję się, że sporo ludzi rezygnuje z dalszego biegu. Nie wiem czy mnie to mobilizuje, czy odbiera ochotę, wkradają się wątpliwości , czy dam radę.  Ładuję telefon nieco , zmieniam baterie w czołówce, nie rozsiadam się na długo. Słońce powoli zachodzi, dobrze byłoby „łyknąć” kilka kilometrów przy dziennym świetle,  czas w drogę. Za cerkwią doganiam i wyprzedzam młodzieńca. Żwawym tempem zdobywam wzniesienie,  słońca ogrzewa plecy, jest przyjemnie ciepło. Czuję, że młodzieniec biegnie za mną.  Z wolna przychodzi leśna szarówka. Przepuszczam go na zbiegu, doganiam na płaskim. Nie rozmawiamy ze sobą, ale czuję , że winniśmy się trzymać razem po zmroku. Bez żadnych ustaleń tworzymy milczący duet, zmieniając się na prowadzeniu.  Odpowiada mi tempo Kajetana (wyczytałem imię na numerze startowym). Myślę, że jemu też,  bo sprawnie przemieszczamy się do przodu,  mijają kolejne kilometry. Wyprzedzamy kilka duetów i trójek.  Rozmawiamy  co jakiś czas. Nie myślę o zmęczeniu,  głowa pozytywnie reaguje, prowadzi.

Przed Iwoniczem około 20.30 dogania nas Piotr z Gdyni, złapał nieco sił i urwał się z trójki wolniej biegnącej. W punkcie ogrzewamy się, przyjemnie jest usiąść i wypić herbatę w ciepłym pomieszczeniu. Noc coraz bardziej chłodna. Asia z Łodzi przysiada się do nas i uśmiechnięta dzieli świeżym postanowieniem, że kazali jej dalej biec to biegnie. No to mamy już czteroosobowy zespół.   Jeszcze kwadransik odpoczynku i ruszamy .  Rozgrzewamy się bardzo szybkim marszem, miarowy stuk kijów o asfalt. Doganiamy dwójkę biegaczy ,  jak się okazało Piotra, Maćka i miejscowego przewodnika w garniturze, który towarzyszy nam dzielnie przez kilka kilometrów człapiąc po błocku w lakierkach. . Rozmawiamy dla  zabicia czasu.  Kajetan na przedzie , ja zamykam szóstkowy zespół.  Robimy krótkie przerwy na potrzeby, czekamy na siebie, współpracujemy zgodnie.  Gwiaździsta noc, nie widziałem dawno tylu gwiazd, może na Mazurach latem wiele lat temu. Ciemno, bezksiężycowo, tylko las, góry, żadnych domostw, czasem tylko niewielka łuna gdzieś na horyzoncie  wskazuje na  idącą spać miejscowość. Kilometry zaczynają się dłużyć. GPS wskazuje 3,5 km do kolejnego punktu w Puławach. Maszerujemy , podbiegamy już piąty kilometr ,  a bazy wyciągu nie widać. Około północy docieramy wreszcie do punktu w Puławach. Ciepłe przyjęcie , wytęskniona zupka z dyni i żurek, herbata, cola. Aga Dyziowa biega od tułaczki do tułacza niczym doktor Quinn .  Kajetan proponuje 5 minut drzemki na siedząco, za wzorem Maćka  kładziemy się na ławkach na 10 minut, w końcu skuszeni przez Agę wybieramy glebę na materacach i pod kocem ciepłym  umawiamy się na 30 minut snu. Jeszcze tak nie miałem, zamykam oczy i odlatuję, pół godziny mija w sekundzie. U pozostałych ten sam scenariusz.  Mamy sporo zapasu,  około 30 km do mety, a zostało nam 9 i pół godziny.  Aga wygania nas słodkim – dość odpoczynku, spadać mi stądJ. Nie możemy znaleźć Piotra, nie ma jego kijów i nerki. Pewnie nie tracił czasu i pobiegł przed nami.  (Jak się okazało nazajutrz, Piotr spał w kącie i Aga sobie przypomniała o naszej piątce, która go szukała. Piotr dotarł szczęśliwie na metę krótko po nas) 

Ponownie szybki marsz na rozgrzewkę, staramy się biegać na płaskich odcinkach, choćby po 50 , 100 m, by mobilizować mięśnie i łapać kolejne metry. Tempo nam spada, ale doganiamy dwójkę biegaczy.  Przed ostatnim punktem w od grupy odrywa się Piotr , przyśpiesza. Wreszcie ostatni punkt –  Karlików – młody chłopak, wolontariusz sam na dzikim pustkowiu , bez ogniska, wita nas racząc herbatą grzaną na gazie.  Żal mi go bardziej niż nas biegaczy. Jakieś ciastko i paluszek na ruszt i ruszamy dalej.

Posuwamy się do przodu  w składzie Asia, Maciek, Kajetan , umawiając się, że w czwórkę kończymy ten bieg.  Wstaje dzień. Komórka wysiadła, nie mam jak zrobić zdjęć, a tu przepiękny świt wita nas od bieszczadzkich stron. Oszronione łąki, zamglone doliny , wschodzące słońce i widoki po horyzont.  Dostaję nowy, mały pakiet sił od natury. Nogi  jakoś niosą, bardziej człapią.  Nie dbamy już o tempo , rozmowy coraz rzadsze. Zmęczenie uspokojone zbliżająca się metą.   Na przedmieściach Komańczy czeka na Maćka tata i robi nam zdjęcia. Kilometr przed metą mój Jacek wybiega nam naprzeciw i  wspiera nas informacjami o odległości do upragnionej mety. Martwił się o mnie od 4 rano,  bo komórka nie odpowiadała, a pytał kończących biegaczy o mnie i nikt nie potwierdził spotkania.  Dobiegamy , dobrze, że lekko z górki.  Solidarnie za ręce nasza czwórka przestępuje przez ostatni pomiar czasu ŁUT 150. Medale, gratulacje, uściski, uśmiechy, rozmowy, mała sesja zdjęciowa.     Jacek organizuje nam pierogi i żurek, herbatę. Siadamy przy ognisku. Nie czuję radości, ni  ulgi, ciało jeszcze pracuje, krew krąży miarowo.  Dopiero na zdjęciach widzę jak błoto wyryło mi zmęczenie na twarzy.  Niesamowite doświadczenie.  Dwie noce na nogach po trudnym terenie,  blisko 33 godziny w drodze.  Można było szybciej, może  o 4 godziny, ale zastanawiam się po co? Jak winienem biec kolejnym razem? Jakie błędy popełniłem? Wiem z pewnością – zlekceważenie trasy, przewyższeń i ogólny brak szacunku do Beskidu Niskiego, niewybaczalne.  Pojadę w przyszłym roku powłóczyć się po Beskidzie Niskim, złożę dary i pokłony niskie, tylko tak mogę przeprosić.  Pycha przed startem, niezaznajomienie się z trasą  i nadmierny nerw na szlaku na błoto i strumienie.  Chciałem się poddać,  a udało się, więc na przyszłość jest wskazanie do walki póki sił starcza. Najbardziej lubię biegać sam, swoim tempem, a oświadczyłem jaka w grupie jest siła,  odczułem to zwłaszcza przy współpracy biegowej nocą  z Kajetanem.  Wspieranie się dodaje sił, szybciej mija droga na rozmowach,  nie myśli się o swojej słabości.  Wziąłem akumulator do doładowania komórki, a nie ładował, uszkodzony kabel, nie sprawdziłem tego przed startem, Zimna noc, baterie szybciej wyładowują się, trzeba zabierać dodatkowy komplet. Byłem nie najlepiej ubrany w drugą noc, cienka kurtka i rękawiczki.  Spakowałem złe spodnie, bo nie przymierzyłem ich w domu wszystkich rzeczy.   Przydałoby się trochę inwestycji w ubiór na chłodniejsze dni, lekki , łatwy do spakowania .  Przez cały rok biegałem ultra głównie w dzień, źle zaplanowałem czas pokonywania trasy w nocy, nie wziąłem poprawki.  Buty sprawdziłyby się inne, crossowe z wyższym bieżnikiem.  Upewniłem się, że nie ma sensu omijać zbytnio i obchodzić przeszkód , kałuż,  błotnych topieli, strumieni, szukać brodów. I tak wszystko mokre i brudne, trzeba  przeć do przodu z odrobiną jedynie dbałości  o bezpieczeństwo, o komforcie i suchej stopie można tylko pomarzyć.  Patrzyć na oznakowanie , nie na poprzedzających biegaczy.   Nie tracić czujności i koncentracji. Dwa razy zgubiliśmy trasę  i minimum 4 km nadrobione, niby nic, ale osłabia psychikę.  Potwierdziło się „sprawne” pokonywanie kilometrów, podbieganie , gdzie się da tylko oraz dzielenie trasy na odcinki. Warto robić krótkie , efektywne wypoczynki na posilenie,  ale odpoczywać należy  dopiero na mecie.  Energetycznie udany sprawdzian, posiłki, przekąski, nawodnienie  jak trzeba.  Rozmieszczenie punktów gęste  , dla mnie  wzorcowe.. Żadnych kolek i problemów żołądkowych., jedynie grypa i słabość początkowa.  Ibum się przydał bardzo.  Brakuje mi widoków i napawania się pięknem Beskidu, to dałoby dodatkową  siłę.  Dwie trzecie biegu nocą, kilkadziesiąt kilometrów po  dzikim i tajemniczym Beskidzie, niestety niepoznanym w pełni.

Dziękuję Pawłowi (Gniewomirowi) , Hance Szachrajce , Adze Dyziowej  i wszystkim innym nieznanym mi osobom zaangażowanym w organizacje.  Byliście wspaniali!

Dziękuję Asi, Kajetanowi i Maćkowi za wspólne kilkadziesiąt kilometrów.  Obu Piotrom i wszystkim pozostałym  pozytywnie zakręconym ultrasom za wspólną przygodę. Jackowi za wielką pomoc, zadbanie, troskę  przed i po biegu.

Adam Prończuk

Jedna myśl nt. „Łemkowyna Ultra Trial 150

  1. Pingback: Łemkowyna Ultra Trial 150 (znów) | RyTM

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *