1 550 razy czytano

3:13, czyli fantastyczny debiut Marcina!

Przygotowania do debiutu trwały cała zimę, aż w końcu nadszedł ten dzień. Godzina 5.30, wyjazd do grodu Kraka w towarzystwie Krzysztofa Gandzla. Cieszyłem się z tego towarzystwa, bo to gość co ma dużo do powiedzenia na temat maratonu. Cała droga to seria pytań i kodowanie tego, co mnie może czekać i na co zwracać uwagę. Na propozycję biegania razem odpowiedziałem „raczej nie”, wiedząc o Krzyśka i moich możliwościach. W Krakowie meldujemy się w miarę szybko i dobrze. Pakiety do odebrania na stadionie Wisły i przemarsz na Rynek. Tam zaczęło się biegowe święto – spotykamy Mariusza Nowaka z żoną, robimy kilka pamiątkowych fotek. Niestety nie udaje nam się wyłapać innych RyTMowiczów… Ustawiamy się w naszej strefie czasowej (każdy w innej). Przed startem coś czułem, że pobiegnę w granicach 3.10-3.15. Lekka infekcja po żywcu ciągle dawała się we znaki, a poza tym to debiut – przyjechałem się uczyć… START dobrze się biegnie, choć lekko za szybko, widzę po tym, że zbliżam się do Krzyśka. Pokonana kolka w wiadomy przeze mnie sposób i gnam dalej. Widoki fajne, choć dużo zakrętasów. 10 km w 42.30 – wszystko zgodnie z planem. Piłem wszystko, co dawali na jednym punkcie. Ze dwa razy udało się sięgnąć po kubek. Jadłem też od groma. Zapłaciłem to czemu nie ;-), a poza tym zemsta za wszystkie biegi co nie jadłem nic. Do 21 km Krzysiek cały czas w polu widzenia. Widzę pierwszych ludzi co przechodzą do marszu i tajemniczo łapią się tam gdzie kończy się d… Ciekawy widok wszyscy na to samo chorują. Oby mnie to nie dopadło (podobno zaraźliwe)… W półmetek wpadam 01.29… Myślę: no jest szansa powalczyć o złamanie 3 h, ale to dopiero połowa… Biegnę razem w grupce, jest przyjemnie i tak dobiegamy do 30 km. Nic nie zapowiada, że będzie coś bolało, choć nogi robią się lekko sztywne – cały czas karmię się na punktach i zaczynam odliczać kilometry jeszcze 12… 10… Później już spokojniej, tempo lekko mi spada, ale tragedii nie ma – 35 km pokonany, myślę 7 km przelecę i tu zaczynam odczuwać lekki skurcz w łydce. Te kilometry to był przesiew. Chyba rzeczywiście tu biegnie się głową – dużo zawodników przechodzi do spaceru, a punkty odżywcze to już postoje, a nie łapanie ile się da. 37 km – ból się nasilił,  lekko nie będzie, ale to tylko 5 km. Dam rady! Z bólem trza walczyć (rodzina czekająca w domu na dobre wieści, doping ludzi, słowa zachęty od wielu RyTMowiczów, chęć walki, medal na mecie i czekający Krzysiek nie pozwalały zejść z trasy, a węc przebieram nogami i tak dobiegam do mety: 3:13:00 w debiucie! Kilka ważnych wniosków: maraton uczy pokory na pewno, praktyka lepsza niż teoria, poznajemy nasze możliwości w praktyce. Teoria dużo pokazuje i dużo uczy, ale każdy z nas jest inny, organizm potrafi zaskoczyć in plus i in minus. Przygotowanie do dużego wysiłku to nie tylko bieganie, ale i dieta i to na poważnie – nie biegnę już mocno półmaratonu nawet trzy tygodnie wcześniej. Mentalnie fajnie, ale organizm jednak w pełni się nie zregenerował. Jeszcze mam kilka wniosków, co skrzętnie zapamiętam. Ogólnie jestem zadowolony choć ledwo chodzę – dobrze że mieszkam na parterze. Następny maraton na jesień. Po głębszym analizowaniu wiem nad czym pracować i mam co urwać z wyniku. Mam się od kogo uczyć, choć jak powiada klasyk: najlepszym nauczycielem jesteś ty sam.

Marcin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *