1 924 razy czytano

V Miejski Rajd Przygodowy w Katowicach – 2 relacje w 1

V Przygodowy Rajd w Katowicach. Dla mnie drugi. Z tą różnicą, że dwa lata temu jeszcze nie biegałam, chodziliśmy i trochę podbiegaliśmy. Dlatego moim głównym założeniem było przebiec jak najwięcej kilometrów, które mieliśmy do przemierzenia.

Poranna logistyka – rozmieszczenie dzieci, taka przymiarka do orientacji. Wypicie zbyt wczesnej kawy i bez migreny ruszam z Bartkiem – kierunek Katowice. Rajd miejski, to taki pewnie aktywniejszy schopping myślę, nie biorąc butów na zmianę J Start i meta w szkole w Katowicach-Ligocie. Atmosferka fajowa, jako żona jestem znana, więc jest z kim pogadać, a trochę twarzy zapamiętałam z RyTMowego maratonu dookoła jeziora. Była odprawa, omówienie, rozdanie map i takie tam. Ja byłam jako element mixu więc mapy nie zagłębiałam, co będę przeszkadzać. I ruszyliśmy. Plan główny otrzymałam – najpierw punkty odleglejsze, leśne, a potem wracamy do centrum. Zakodowałam. Jako leśny człowiek zaskoczona byłam ilością zrytych miejsc przez dziki, może to na okoliczność biegu dzika, który się równocześnie tam odbywał. Część punktów to tylko punkty kontrolne – znaleźć, odbić perforator i dalej. Mkniemy więc sobie ostępami, widać, że cześć ekip zaczęła podobnie, ale tłoku w rowach nie było. Pogoda mimo prognozy, wyklarowała się, więc delektowałam się takową ze słońcem nad głową. Na około drugim kilometrze otrzymuję polecenie – przeskocz to. Hm? What? Ja? To???? Było tam ogólnie jakoś wiosennie grząsko, więc często musiałam podskakiwać, ale nie przeskoczyć taką odległość z taką głębokością. Nie z miejsca! Z rozpędu! Już byś skoczyła. Rozpęd weź! I wzięłam… Oups… zasadziłam się prawą kończyną do połowy łydki w wodzie i grząskim mule. Myśl już była jedna – czy wyjdę z butem. Kompletna noga wydostała się z nizin i ruszyliśmy dalej. Na spokojnym katowickim osiedlu o kościelnej porze czułam się lekko spięta z takową kończyną pomykając. Trudno. Biegliśmy na rodeo. Bartkowi tam udało się okiełznąć konia, a ja otrzepywałam błoto robiąc mu foto (butowi i Bartkowi). Punkty były fajnie urozmaicone, ale liczyłam na większą ilość (w Tarnowskich Górach dwa lata temu było ich więcej). Szukaliśmy więc ceny galaretki malinowej Winiary w sporawym markecie, obchodziliśmy boisko przywiązani do siebie, były też rzuty piłką koszykową do kosza, ścianka wspinaczkowa, na fitnessie do pokonania były dwa kilometry na rowerze stacjonarnym, popływaliśmy kajakiem (fakt, że ja zainicjowałam nowy styl kajakarstwa płynąc z wiosłem uniesionym nad wodą, bo Bartek tak pruł, że nie zdążyłam zanurzać, o wiosłowaniu nie wspominając), tam też należało wykonać cztery piaskowe babki, które komisja zaliczała J. Ciekawym wyzwaniem były zadania logiczne. Punkt był nad uroczym jeziorkiem w głębi lasu na ławeczkach przy lokalu gastronomicznym. Sielanka. W drodze do tego miejsca zaliczyłam ściółkę nosem widząc korzeń, o który się potknęłam po chwilce. Padłam na płasko myśląc o tym, że jak kolana obiję, to mam po chodzeniu w krótkich spódnicach w najbliższym tygodniu… Podniosłam się jakoś po upadku, a po chwili upadek kolejny – zagadki logiczne 😀 Matematyczne pomijam – nie moja bajka, moje pokolenie nie musiało zdawać matury z matematyki. A pozostałe… poszło nieźle…. ale czemu 45 minut karnych!!!!!!!!! 15 minut za jedno nie zrobione lub źle zrobione zadanie… Dużo, tak myślę, w porównaniu z 2 minutami za nie trafienie do kosza. Co zrobić, tak mówi regulamin. Biegnąc lasem (czyli nic nowego w tej wyprawie) zobaczyliśmy jakieś postacie biegnące, ale patrzymy, że z jakimiś numerkami i bez map – czyli to nie nasi. Dopytaliśmy, okazało się, że to uczestnicy Panewnickiego Biegu Dzika. Tego jeszcze nie przerabiałam, ciekawe spotkanie.

Fajnego biegania było dużo, krzaków i błota mnóstwo, asfaltu ciutka w porównaniu z całością, zadania na miarę zadyszanych ludzi J Nie zgubiliśmy się ( mapy nie widziałam ani razu od startu do mety mimo zachęt bym może zoczyła co nieco). Jako wypełniacz mixu wyprawę oceniam fantastycznie. Czekamy na wyniki. Dobiegliśmy jako  czwarty team mixów, ale karne minuty… heheh, wszystko może się zdarzyć. A startowały 44 drużyny w naszej kategorii. Buziaki dla drugiej połowy mojego mixu. Twój Balast :-).

No to teraz „3 słowa od prowadzącego” (nawigację 🙂 )

Jakoś bez entuzjazmu podchodziłem do tego wyjazdu. W sobotę bez bazy, napalenia się… Rutyna? Nie wiem. Za to w niedzielę już wszytko było jak należy od samego rana. Oporządzenie potomstwa i w drogę. Przeleciało szybko, jak to w niedzielny poranek, rejestracja załatwiona raz-dwa i czasu trochę na pogadanie ze znajomym Grześkiem i jego żoną, których mieliśmy przyjemność poznać na naszym pierwszym wspólnym rajdzie przygodowym w Tarnowskich Górach. Wspólny temat mieliśmy, to czas przeleciał do odprawy za szybko. Odprawa? Jak to w wykonaniu Marcina było wesoło. Na fotę grupową nie załapaliśmy się, bo popędziliśmy do samochodu przepakować się – zrobiło się ciepło. Niejako zadaniem zerowym było zdobycie mapy i opisu punktów: ze 150 osób rzuciło się na sześcioro rozdających :-).

Kilka minut na obmyślenie wariantu pokonania trasy, odliczanie i start. Pierwszy punkt był na drzewie, ale niewidoczny. Pytanie od zbiegających z punktu czy tam jest okazało się daremne, widać niektórzy potraktowali zabawę jak walkę o ogień… Później moja genialna nawigacja zawiodła nas wzdłuż strumienia do betonowego płotu nie do pokonania… (nie było go na mapie). Ja przeskoczyłem… Za bardzo po Sylwię wrócić nie mogłem, bo ledwo doleciałem na 2. brzeg a skakało się z wyższego… Finał już znacie. Kolejny PK znaleziony „od strzału” następny był koń… Kolejnym PK były zagadki logiczne, do którego był około 2km dobieg (po drodze Sylwia zaliczyła glebę). Teraz już wiem, że po to, by wymęczyć – ciężko się myślało i wyłożyliśmy się na najprostszym zadaniu… Do następnego punktu było ze 3 km, ale przyjemnie, lasem. Następny punkt – szybka decyzja, że tniemy lasem. I tak „cięliśmy” może z 50 m a tu rzeczka ze 4 metry szeroka… Nie do przeskoczenia, bo nawet nie było jak rozpędu w krzakach wziąć… Ale szczęście sprzyjało – trafiliśmy niemal na wprost zwalonego drzewa! I po chwili dotarliśmy do torów nieczynnej linii którymi już dotarliśmy do kolejnego PK. Później lasem do jeziorka z kajakami i wpadliśmy na minę… kolejka do kajaków na 10 minut… A wpław nie chcieli puszczać ;-). Jak już dorwaliśmy kajak, to droga brzeg-PK-brzeg poszła ekspresowo. Następnym PK był pomnik na który pokierował nas biegacz Biegu Dzika :-). Do fitnessu z rowerkiem stacjonarnym trafiliśmy w miarę prosto, ale tu akurat dzięki zespołowi chłopaków z kategorii MM. Popełniłem mały błąd nawigacyjny, a dzięki nim nie nadłożyliśmy ani metra. Na stacjonarnym 2 km i dalej. Od tego miejsca mijaliśmy się co chwilę z parą MIXową i niejako wspólnie nawigowaliśmy zmieniając się na prowadzeniu. W sklepie na półkę z galaretkami pokierował ochroniarz i sprawę załatwiliśmy w 1,5 minuty :D. na 5 rzutów do kosza „weszły” 3, co zważywszy na zmęczenie po już prawie 3h ganiania i tym, że w kosza nie grałem od hohohohoho, to wyszło naprawdę super. Zadanie z chodzeniem ze związanymi nogami i pędzikiem na ostatni PK, na bulder… Podszedłem do tego totalnie na pałę, zamiast najpierw obczaić chwyty jakie są do pokonania na trawersie… Do tego ganianie z komórką i flaszką w dłoni zemściło się tym, że po prostu miałem problemy z chwytami, palce „nie trzymały”. Do tego uwalone błotem buty trzymały tyle, co nic… Skończyło się lądowaniem na materacu po zaliczeniu ledwo jednej z 3 stref i kolejnych 10 minutach karnych w dorobku… Przeklinając na siebie szpetnie pod nosem mobilizowałem Sylwię do sięgnięcia po rezerwy, bo do bazy było z pół km. Na mecie ubiegł nas MIX z którym się na końcówce mijaliśmy. Sądziłem, że wyszło fatalnie, a w bazie byliśmy 4. Zespołem MIXowym! Z… 59 minutami karnymi… Nie wiem jakie to w efekcie da miejsce, ale mam nadzieję, że z 1. Dziesiątki nie wypadniemy! Porównując ten start do debiutu w Tarnowskich Górach, gdzie ledwo zmieściliśmy się w limicie czasu, to tutaj wyszło nam naprawdę super. Sylwia mimo 2 wypadków ostro napierała za mną, nie musiałem na nią czekać i cały dystans 20 km z hakiem przebiegliśmy. Przeważnie byłem kilka kroków z przodu, ale tylko po to, by nie tracić czasu na zatrzymywanie się i obmyślanie wariantu przebiegu, tylko szukanie drogi „w locie”. Prócz tego jednego błędu z którego wyprowadzili nas chłopaki z MM, to reszta zrobiona dobrze.

Subiektywnie też uważam, że  pod względem różnorodności zadań w rajd w Tarnowskich Górach Marcinowi wyszedł lepiej.
Ot tyle 🙂

Bartess

Rajd Katowice - Piasek1 Rajd Katowice - But Rajd Katowice -  zFlaga-FBmapa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *