3 142 razy czytano

I Bieg Wadowicki nogami
admina grupy ;-)

1 Bieg wadowicki. Dystans 10km.16 maja 2015.

Zwykła codzienna małżeńska rozmowa: „Jedziesz?”. To co mam nie  jechać, myślę. „Jadę, pobiegnę. A trudno tam będzie?”. „Trochę podbiegów na początku, ale jak nie będzie za ciepło, będzie dobrze”. Logistyka rozmieszczenia dzieci, jedziemy. 
Pogoda fajna, za fajna, myślę. Ciepło będzie. Start o 16.00. No nic. Zapisanie się na bieg, pakiet startowy (fajna koszulka techniczna) i obchodzimy trochę teren. Nogi dość lekkie, tylko lekka migrena, ale to słońce… „Tu pobiegniemy od startu, a tu wbieg na metę 500m podbieg”. „Uhm” Siorbię wodę.
Rozgrzewka i go!!!
Hamuję się, bo za chwilcię wzdłuż więzienia pierwszy podbieg – „Oj, będzie się działo, myślę. Klementyna, tu też mają Golgotę (jak się potem okazuje niejedną!)” Stromo i stromo, napieram. Zdrowaśki idą w ruch. Po moich słabych względem treningów startach mam lekkie wypalenie i chcę w końcu jakoś wypaść. Podbiegi kolejne i to strome jak na mnie „Strasznie blisko asfalt mojej twarzy…hmmm” Widzę już idących!!! No tak, pognali początek. Mnie to nie kręci, takie wyrywanie ponad siły od startu. (Dobra szkoła Bartessa, nawet jak sama śmigam to początek zachowawczo). Trzeci kilometr, a ja już wyprzedzam. Dodaje mi to kopa. Izotonik (pink Chodakowska) + zdrowaśki (moherem nie jestem, ale wiem co dobre) + wsparcie zająca (Bartess obok, coś tam sobie liczy, do mnie tylko hasłowo „do cienia”, „wolniej”, „napieraj”, „dobrze”). „Jeszcze 600m podbiegu i będzie z górki”.
 Oblanie zimną wodą na punkcie i pędzimy. Podbieg! Podbieg? Biegacze zdezorientowani troszkę, bo na profilu trasy ten nie był ujęty. Bywa, hihihi. Kibiców trochę na poboczach, ale tacy cisi kibice, pierwszy bieg, na razie patrzą z czym to się je. Biegniemy, biegniemy. Jako, że jestem na etapie korygowania techniki biegu (praca rękami, wydłużenie kroku i takie tam) to trochę się pilnuję. Zresztą ja tak zawsze myślę i myślę w czasie biegania, a moim zdaniem to powinno się zapylać na zawodach, a potem refleksja. Myślę, czy dobrze wyglądam, czy mi sił starczy, czy w dobrym tempie biegnę, co będzie jak coś się wydarzy (nawet nie wiem co wtedy mam na myśli…) Ale co zrobię, taka konstrukcja psychiczna (nad tym też pracuję).
 Tak więc starałam się biec i te myśli odganiać: izo + zdrowaśki + Bartess i tak w kółko. Bartess mówi „Kościół już widać” czyt. meta blisko. No to dawaj, pierwszy raz nabrałam pędu nie wiedząc jaki mamy czas, bo Bartess mówił „jest dobrze” „jest dobrze, utrzymasz”. I jak zobaczyłam, że mogę fiknąć poniżej 55 minut (zegar na horyzoncie), to kolana się same unosiły. Oczywiście zapomniałam, że to czas brutto, a netto okazał się ładiutkim 54:42.
Uhonorowana medalem poprawiłam włosy i poszłam na kremówkę z moim Bartessem. A Bartess to tak się cieszył niemal jak dwa razy na porodówkach, jak mieliśmy takie zawody w przychodzeniu na świat naszych córek. Też mnie poił wtedy i zdrowaśki też były. 
Wracając do biegu: trudnawa trasa, ale ciekawa. Super atmosfera. 

20150516_bieg_wadowicki

6 myśli nt. „I Bieg Wadowicki nogami
admina grupy ;-)

  1. Fajnie napisane o biegu i nie tylko 🙂
    (te zdrowaśki, zawsze tak podczas biegania I czy pomaga? Ja kiedyś próbowałem i mi do rytmu nie pasowało 🙂

  2. Boska relacja 🙂 świetnie się czyta! jest w niej chwila grozy a i pośmiać się można (np. zdrowaski ;)) proszę o więcej 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *