2 561 razy czytano

Bieg Fiata – debiut Andrzeja

Bieg Fiata był moim pierwszym startem na dystansie 10km. Po udanym debiucie w Półmaratonie Warszawskim końcem marca, troszkę przebumelowałem początek kwietnia by w końcu wziąć się do roboty. Na tapetę poleciały interwały, przebieżki i podbiegi. Znalazłem też czas na jedno długie ponad 30-kilometrowe wybieganie. Ilość przebytych kilometrów w ostatnim czasie20150517-bieg-fiata-andrzej-skyscrapper zmalała, ale skupiłem się głównie na treningu wytrzymałości szybkościowej. Do Bielska jechałem z nastawieniem złamania 45 minut (do tej pory najlepszy uzyskany przeze mnie czas to 45:37 na treningu – mierzone Endomondo)., ale troszkę martwił mnie profil trasy – do hotelu Vienna (do 6km) trasa cały czas biegła pod górkę. Obawiałem się też, że moje plany pokrzyżuje pogoda, a konkretnie zbyt mocno grzejące słońce. 
Okazało się, że Bieg Fiata to nie tylko emocje związane z samym startem. Sporo nerwów straciliśmy szukając miejsca parkingowego w pobliżu LO im. Stefana Żeromskiego gdzie mieściło się biuro zawodów. Wokół szkoły same wąskie uliczki i do tego jednokierunkowe. Po 30 minutach krążenia w kółko bez rezultatu postanowiliśmy wysiąść z Szymkiem z samochodu, a narzeczona pojechała gdzieś nielegalnie zaparkować i, w razie interwencji, odjechać tłumacząc, że bieg i że my nietutejsi. Myślę, że organizatorzy powinni zastanowić się nad inną lokalizacją biura zawodów. Samo wydawanie pakietów przebiegało bardzo sprawnie, a ich zawartość też nie zawiodła. Koszulka techniczna(bardzo przeciętny design), batoniki, długopis, ulotki i dyplom uczestnictwa w zawodach. Przebraliśmy się, powalczyliśmy z agrafkami od numerów startowych i poszliśmy sprawdzić po ile zrzucamy się na mandat za złe parkowanie. Na szczęście moja Ania zagadnęła jedną Panią, która właśnie wyjeżdżała i tak udało nam się znaleźć idealne miejsce parkingowe. Z Szymonem popędziliśmy więc na Plac Ratuszowy i wypatrywaliśmy autobusu mającego nas przetransportować na linię startu pod Fiata. Po kilku minutach przyjechała klasyczna  czechowicka 50-tka. Zawodnicy zaczęli wsiadać szybko wypełniając limit miejsc…trzykrotnie. Przypomniały mi się czasy studiów i dojazdy na uczelnię. Tym razem jednak jakoś tak ciszej i zapachy też przyjemniejsze, ale wiadomo, że biegacze to czyściochy. Nie wiem kto siedział za kółkiem, ale nieźle dokładał do pieca. Rzucało nami na lewo i prawo. Szymon trafnie spostrzegł, że gdyby tak wszyscy pasażerowie się umówili i w jednym momencie przesunęli się na jedną stronę to niechybnie wywrócilibyśmy cały autobus. 
Po dotarciu na miejsce miałem obawy, że największe emocje w dniu dzisiejszym już za mną. Szybko dostrzegłem dużą grupę RyTM-owiczów i innych czechowickich biegaczy. Stanowiliśmy mocną ekipę – dużo osób zapowiadało walkę o życiówki i jak się później okazało, nie były to słowa rzucone na wiatr. 
Rozgrzałem się, napoiłem, wykonałem 3-4 przebieżki i ustawiłem się w kolejce do ToiToia…tak ominęło mnie zdjęcie grupowe.
Do startu pozostało już tylko kilka minut, więc poczułem napływ adrenaliny – liczyłem na nią i że psychika mnie nie zawiedzie. 
W końcu padł strzał ze startera i zawodnicy żwawo – wbrew prośbom spikera – zaczęli się przemieszczać pod linię startu na ul. Warszawskiej. Starałem się zająć dogodną pozycję aby nie stracić cennych sekund na wymijaniu innych zawodników. 
Ruszyliśmy.
Na początku bieg zygzakiem i szukanie wolnych miejsc, ale szybko udało się obrać właściwy tor. Patrzę na pulsometr i już na pierwszym podbiegu pod Sarni Stok odczytuję 180 uderzeń na minutę. Dużo, ale wiedziałem, że adrenalina robi swoje. Podbieg pokonany, więc przyszedł czas na odrobienie straconych sekund na zbiegu. Przyspieszyłem i tabliczkę z oznaczeniem pierwszego kilometra minąłem z czasem 4:15. Kilka dni przed biegiem Bartess poradził mi bym utrzymywał tempo 4:40, a później, na ostatnich 4 kilometrach, przycisnął na 4:20-4:15 jeśli chcę złamać 45 minut. Jak widać, albo nienajlepszy ze mnie strateg albo nie doceniłem swoich możliwości, bo naprawdę starałem się nie wyrywać za bardzo do przodu. 2 kilometr pokonałem w 4:15(na zegarku 8:30, więc łatwo policzyłem) – biegło mi się dobrze mimo wskazań pulsometru (momentami 190!). Po 3 kilometrach na zegarku 12:29 czyli kilometr w 3:59! Bałem się, że przeszarżuję, ale z drugiej strony naprawdę czułem moc w nogach, a w głowie powtarzałem sobie, że bieg kończy się przy hotelu Vienna, co jak się później okazało, bardzo mi pomogło! 
4 kilometr pokonałem w troszkę wolniejszym tempie, ale praktycznie cały czas biegliśmy pod górkę. Popatrzyłem na zegarek, ale nie byłem już w stanie przeliczyć ile czasu zajął mi kolejny odcinek. Niesamowite jak intensywny wysiłek fizyczny potrafi zaburzyć podstawowe czynności myślowe. 
Dopiero na 5 kilometrze (21:19) zdałem sobie sprawę, że z nawiązką poprawiłem życiówkę na tym dystansie. Wiedziałem, że jeszcze tylko kilometr (do Hotelu Vienna) i jeśli nie złapie mnie kryzys, to będę mógł dać w palnik do samej mety. Przyzwoity 6 kilometr, na światłach skręcamy w lewo i od tego momentu trasa była już tylko sprzymierzeńcem. Nie wiem jakie miałem międzyczasy na kolejnych trzech kilometrach, ale cały czas kogoś wyprzedzałem i sam nie dawałem się zbytnio wyprzedzać, więc musiało być nieźle. Mocno zmęczony, ale z pełną kontrolą pokonałem 9 kilometr i zacząłem wypatrywać Bartessa, który tego dnia cykał nam świetne fotki, kręcił filmik i doskonale nas motywował. Kiedy go wreszcie dostrzegłem krzyknąłem, że mam cyt: „zajebisty czas” , a Bartess zaczął mnie „ciągnąć” pod górkę i namawiać na wykrzesanie resztek energii. Tak minąłem kolejnych zawodników, ale ten krótki podbieg był troszkę za szybki i zaczęło mnie naciągać na wymioty. Na szczęście szybko opanowałem sytuację i tak, przy głośnym dopingu ludzi zebranych na Placu Ratuszowym, dotarłem na metę. 20150517-bieg-fiata-andrzej-3Popatrzyłem na zegarek i nie mogłem uwierzyć – 42:00!!! Poprawiłem życiówkę o 3 minuty i 37 sekund! Szybko oparłem ręce o kolana i na chwilę obraz rozmył mi się przed oczami, ale, szczęśliwie, żadnych większych konsekwencji z tej katorgi nie było. Odebrałem piękny medal i odnalazłem w tłumie narzeczoną. Zerknąłem jeszcze na zapis w pulsometrze: cały bieg pędziłem na średnim tętnie 187 i maksymalnym 193! Wiedziałem ,że dałem z siebie wszystko. 
Relację piszę 2 dni po biegu i jakoś ciężko mi sobie przypomnieć co działo się gdzieś od 4-5 km. Przy tak dużym wysiłku mózg chyba nie rejestruje zbyt wiele, a jedynie robi wszystko by namówić ducha walki do zatrzymania się. Duch walki tym razem górą! 
Podsumowując, Bieg Fiata zaliczam do bardzo udanych. Rekord życiowy, świetna atmosfera, sprzyjała nam również pogoda – słoneczko zaświeciło gdzieś pod koniec biegu, a delikatny wiaterek nie przeszkadzał. 
Jeszcze raz podkreślę ogromną pracę Bartessa, który w znacznym stopniu przyczynił się do naszych dobrych rezultatów. O wspaniałym materiale, który stworzył i który będzie dla nas znakomitą pamiatką chyba wspominać nie muszę. 
Słowa uznania kieruję też do Tomka Kapuśnika i Wojtka Szulca, którzy wystartowali pomimo kontuzji. Gratuluję życiówki Mariuszowi Nowakowi i wszystkim RyTM-owiczom, którzy tego dnia pobiegli na miarę swoich oczekiwań. 
Na koniec dziękuję Szymkowi Żoczkowi (życiówka poniżej 46 minut), którego stoicki spokój przed startem wpływa na mnie bardzo pozytywnie i Ani – mojej ukochanej narzeczonej, która zawsze jest moim najwierniejszym kibicem.
Pozdrawiam

PS. Drugie 5km pokonałem jeszcze szybciej niż pierwsze – 20:41 ! 

Andrzej

20150517-bieg-fiata-andrzej-1 20150517-bieg-fiata-andrzej-2 20150517-bieg-fiata-andrzej-4 20150517-bieg-fiata-andrzej-5 20150517-bieg-fiata-andrzej-6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *